Bieszczady w październiku.

 Bieszczady październikowe z nocowaniem na Korbani.

 

"Zabieszczaduj dzisiaj z nami, niech pokłonią Ci się połoniny, zabieszczaduj razem z aniołami, lot swój kieruj do Górnej Wetliny. Zabieszczaduj znowu z nami, tutaj czas anielsko płynie, każdy potok gada z aniołami, o bieszczadzkiej wspomina krainie."

  Wyjazd w Bieszczady w październiku staje się już tradycją. Moje ukochane góry mają jesienią wspaniałe kolory i niesamowity urok, którego nie da się opowiedzieć słowami. Tegoroczny wyjazd był spontaniczny i delikatnie przesunięty (czego nie robi się dla przyjaciół) na termin niezbyt dogodny z powodu Ultramaratonu Bieszczadzkiego. Te niesamowite zawody z bieganiem na czterech dystansach, z których najdłuższy liczy 90 km, przyciągają kilka tysięcy ludzi. Z tego powodu nie jest łatwo o nocleg. Nam się zawsze udaje.

  Wyjechaliśmy 8 października, w czwartek, w osiem osób busem z Włocławka. Do Cisnej mieliśmy ponad 500 km, które udało nam się pokonać w ok. 7 godzin i mogliśmy zakwaterować się w "Jakubowe Domki". Bardzo polecam domki - super wyposażone, z kominkiem, duży taras, wygodne i sympatyczni gospodarze. Mieliśmy sąsiadów w jednym z domków, ale sami panowie raczej nie wyglądali na miłośników górskich eskapad.

Jakubowe Domki

  Na kolacje wybraliśmy się spacerkiem do centrum, a naszym celem oczywiście była "Siekierezada". W samym mieście widać było spory ruch, szczególnie osobników w obcisłych strojach biegowych z ekwipunkiem. Knajpka zrobiła ogromne wrażenie na naszych przyjaciołach, którzy pierwszy raz byli w Bieszczadach. Wieczór w Siekierce upłynął nam na konsumpcji smacznych potraw z Siekierką na czele oraz czytaniu zabawnych historii z menu - jak za dobrych czasów. Po powrocie do domku śpiewaliśmy bez końca "Bieszczadzkie Anioły", aż do pierwszego zaśnięcia.

W Siekierezadzie


  Piątek przywitał nas mgłą, która przesłaniała widok na góry, co mogliśmy również przeżywać, słuchając SDM "Opadły mgły". Góry jednak są kapryśne i wiemy, że za chwilę może wyjść słoneczko. Po śniadaniu wyjechaliśmy do Wołosatego, mając do przejechania ok. 40 km. Jechaliśmy cały czas we mgle, aż tu nagle, między Wetliną a Berehami Górnymi nie ma mgły, a jest piękne niebieskie niebo ze słoneczkiem. Tylko w Bieszczadach takie rzeczy. Po nieprzyjemnym zdarzeniu (zapomnieć!) ok. 9, czekając grzecznie na swoją kolej, zaparkowaliśmy na parkingu. Dawno nie byłem w Wołosate i nie wiedziałem, że już nie wolno parkować wzdłuż ulicy do budki BPN. Widok aut na parkingu uświadomił nam, że nie będziemy sami na szlaku. Spacerem dotarliśmy do budki, wykupiliśmy bilety do parku i ruszyliśmy na szlak "Wołosate - Przełęcz Bukowska - Rozsypaniec - Halicz - Przełęcz Goprowska - Tarnica - Wołosate". 

Na Przełęczy Bukowskiej
  Początkowo stara, dziurawa asfaltówka, bardzo łagodna, miejscami tylko osłonięta drzewami. Taka trasa ciągnie się do samej Przełęczy Bukowskiej czyli ok. godziny. Niektórym doskwierały rewolucje żołądkowe, ale namawiałem do przeczekania, aby skorzystać z ekologicznej, suchej toalety na przełęczy. Przy wiacie nawiązaliśmy kontakt z grupą sympatycznych Ślązaków, a w ogóle na szlaku cały czas mijaliśmy lub byliśmy mijani przez licznych turystów.

  Od przełęczy szlak kieruje się wreszcie w górę i po kilku stromych podejściach docieramy na Rozsypaniec ( 1280 m),

Rozsypaniec

z którego rozciągają się piękne widoki na całe Bieszczady. Wychodnie skalne dają możliwość rozkoszowania się panoramą gór. Teraz kierunek Halicz ( 1333 m), czyli kilkanaście zejść i dość strome podejście na szczyt. Przy krzyżu na Haliczu ogrom turystów, więc ratujemy się miejscówką poza szlakiem. Wiem, że nie jest to zgodne z przepisami, ale przy tej liczbie osób to jedyna możliwość odosobnienia. Leżymy i słuchamy wiatru ok pół godziny. Rozciągające się przed nami widoki Bukowego Berda, Krzemienia, Tarnicy, uzasadniają zakochanie się w tych górach. Nie mogę nie wspomnieć anegdoty, kiedy Beata ochrzciła nową nazwą Rozsypaniec - "Rozpierdolnik" !!
Z Halicza

  Od Halicza szeroki szlak przechodzi w wąską dróżkę, którą czasami bardzo ciężko minąć się z turystami. Idąc, trudno nie podziwiać kolorowych lasów bieszczadzkich w odcieniach, których nie potrafię określić. Szlak oczywiście biegnie w dół i miejscami kijki okazują się cudownym rozwiązaniem i pomocą. Z daleka widać Przełęcz Goprowską (1160 m)gdzie rozchodzą się szlaki na Bukowe Berdo i Krzemień oraz nas interesujący, na Tarnicę. Podejście na Przełęcz pod Tarnicą (1285 m) zaskoczyło mnie, ponieważ kiedy wchodziłem ostatni raz, nie było schodów, a nie ma co ukrywać, że wejście kosztuje sporo wysiłku. 

Z Przełęczy pod Tarnicą

  Na przełęczy mamy odpoczynek, a na Tarnicę (1346 m) decydują się wejść Patryk z Beatą, bo pierwszy raz w Bieszczadach, i Jarek z Justyną. My z Kazikiem i Gosią schodzimy w stronę Wołosatego. Bardzo ciężkie zejście, błoto i ogromne kałuże, zalegające na schodach, nie ułatwiają drogi. Dopiero wejście w odcinek leśny, zacieniony, poprawiają możliwość schodzenia. Droga w dół dłużyła się i niektórzy z niecierpliwością wyczekiwali końca. Zmęczenie dawało się we znaki. Zeszliśmy do Wołosatego ok. 17, a słońce, delikatnie zachodzące, dodawało Tarnicy uroku. 

Tarnica z Wołosatego

  Szybko z Agą dotarłem na parking i wspaniałomyślnie podjechałem po resztę ekipy pod budkę BPN. Teraz kierunek Ustrzyki Górne, do Tereski Paraniakowej, u której nie udało się nam załatwić noclegu, ale zawsze można liczyć na cudowne potrawy. Tym razem smakowaliśmy wspaniałe pierogi o różnych smakach z okrasą. Po powrocie do kwatery nie było chętnych na spacer do "Siekierezady". Dzisiejsza pętla zajęła nam ponad 6 godzin i dała jednak w kość. Każdy jednak, mimo zmęczenia, nie żałował i chętnie pośpiewaliśmy jeszcze do późnego wieczora SDM.

  W sobotę mogliśmy dłużej pospać i po śniadaniu ok. 10 wyjechaliśmy do Majdana, aby przejechać się bieszczadzką kolejką wąskotorową. Plan był, aby jechać tylko do Cisnej, gdzie czekała na nas "Siekierezada", ale kiedy okazało się, że kolejka jeździ do Balnicy, zrezygnowaliśmy z tej atrakcji. Kolejny cel również nie do końca wypalił. Chciałem pokazać w Smereku retorty, które oglądaliśmy z Agą, ale okazało się, że retorty zostały zlikwidowane. Wróciliśmy więc do miejsca noclegowego, zostawiliśmy auto, i spacerem udaliśmy się do Siekierki. Dobry obiad w doborowym towarzystwie smakuje najlepiej. Wreszcie musieliśmy rozpocząć przygotowania się do wyprawy na Korbanię i czas było wrócić do domku. 

W domku

  Przygotowania do eskapady ruszyły całą parą: czapki, rękawiczki, karimaty, śpiwory, czołówki, termosy itp. Ok. 15 wyjechaliśmy w szóstkę, bo Kazik z Gosią, z powodów zdrowotnych, zdecydowali zostać na kwaterze.

W cerkwi
  Celem naszym była Łopienka, oddalona od Cisnej o ok. 13 km. Minęliśmy parking przy ulicy i dalej jechaliśmy, mijając grupy turystów, na miejsca parkingowe przy cerkwi. Zaparkowaliśmy i zdecydowaliśmy najpierw zwiedzić cerkiewkę - jedyną świątynię w Polsce otwartą 365 dni. Wnętrze cerkwi i Chrystus Bieszczadzki zawsze robią wrażenie, mimo że jestem tam chyba czwarty raz. 

 Przed ruszeniem na szlak udało nam się namówić ostatnich turystów na zrobienie nam zdjęcia. Pogoda nas rozpieszczała, świeciło słoneczko i było ciepło. Wokół zrobiło się cicho, zostaliśmy tylko my. Wreszcie ok 16 rozpoczęliśmy marsz na Korbanię (894 m). Trasa zapowiedziana na 2,5 godziny, nam zajęła ok. 1,5 godziny. Może dlatego, że chcieliśmy zdążyć przed zmrokiem mobilizacja była duża. Samo wejście na Korbanię nie jest monotonne. Miejscami delikatnie pod górę, płasko, stromo, wiata, kapliczka, w której zawsze jest przygotowane miejsce dla turysty, no i przepiękna przełęcz z zachodzącym słońcem. Oczywiście trzeba było mierzyć się z błotem, wielkimi kałużami, które ciężko było minąć, ale po wyprawie lipcowej z córkami, nic nie było w stanie nas zaskoczyć.

W drodze na Korbanię

  Wieża widokowa to punkt rozpoznawczy. Na szczycie spotkaliśmy trzy osoby, ale po kilku minutach zeszły w stronę Bukowca. Rozpoczęliśmy przygotowania do noclegu. Zebraliśmy zapas drzewa na ognisko i rozłożyliśmy w wiacie karimaty oraz hamak. Wiata na Korbani sprawia wrażenie solidnej i taka jest, ale  czapki i rękawiczki przydadzą się, gdyż są szczeliny, którymi wieje. Widok o zmroku z wieży na Solinę, Polańczyk i Otryt zapiera dech w piersi. Gwiazdy na niebie dodawały uroku. Brakowało nam tylko Kazika z Gosią i możliwości wezwania taksówki z zakupami.

Z wieży


  Ognisko, gwiazdy i Stare Dobre Małżeństwo.... to trzeba przeżyć, bo nie da się opowiedzieć słowami. Ok. północy podjęliśmy decyzję, żeby położyć się spać. Rozłożeni w piątkę na karimatach, Jarek na hamaku, spakowani w śpiworach, już zabieraliśmy się do snu, kiedy Aga zaczęła śmiechy, których nie mogła zatrzymać. Później sen, podobno ktoś chrapał, ale ja nic nie słyszałem. Czy mieliśmy wizytę jakiegoś zwierzęcia ?- nie wiem, ale są poszlaki, że tak.

Retorty
  Niestety, ale nad ranem pogoda całkowicie się zepsuła i zaczął siąpić deszcz. Wstaliśmy z Agą na wschód słońca (ok. 6.45), ale góra spowita była całkowicie we mgle. Krótko po nas wszyscy wstali i ok. 7 ruszyliśmy do Łopienki. Schodziliśmy we mgle, ale na szczęście przestał padać deszcz.
Rankiem na szlaku

Na szlaku wspominaliśmy wieczorne wrażenia, dochodząc do wniosku, że pomysł z noclegiem był trafieniem  dziesiątkę. Ucieszyliśmy się widząc, że nasz bus stoi spokojnie na parkingu. Przebraliśmy buty i ruszyliśmy w drogę powrotną, o czym poinformowaliśmy naszych gospodarzy w domku. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy retortach w Łopience, kiedy zobaczyliśmy dym z komina baraku. Wyszedł opiekun retor i z zapałem opowiadał nam o produkcji węgla drzewnego. Od niego dowiedzieliśmy się, że decyzja o likwidacji retor w Smereku została podjęta w zeszłym roku i w ogóle coraz mniej jest tej produkcji w Bieszczadach. Chętnie przyjął niewielkie wsparcie od nas za ciekawe informacje. 

  Kiedy dotarliśmy do kwatery, nie było widać zmęczenia, apatii, wręcz odwrotnie, entuzjazm, uśmiech i radość w oczach, którą staraliśmy się przekazać Gosi i Kazikowi. Ci odwzajemnili się przepysznym śniadaniem, które czekało już na nas na stole. Prysznic, spakowanie i pożegnanie z właścicielami miejscówki to ostatnie chwile w Bieszczadach październikowych.

  Po 10 ruszyliśmy do Włocławka, mając z tyłu głowy cudowne chwile na szlaku i niezapomniane spanie na Korbani. Na pewno nie było ostatnie.


Z Halicza

Solina z Korbani

Wiata

Na szlaku

Przed wiatą

W Siekierezadzie

Szlak na Przełęcz Bukowską

Przed wejściem na Korbanię

Na szlaku

Na szlaku

Przed Rozsypańcem

Na przełęczy

Na szlaku


Na ognisku

Share this:

CONVERSATION