Wycieczka weekendowa - trzy szczyty Korony Gór Polskich w dwa dni.

 Wycieczka weekendowa - trzy szczyty Korony Gór Polskich w dwa dni.

  Wycieczka z lipca 2020 roku była kolejną wyprawą, której celem były trzy szczyty Korony Gór Polskich. Wraz z Agą i Asią wybraliśmy się zdobyć Masyw Śnieżnika, Kowadło w Górach Złotych i najwyższy szczyt Gór Bialskich - Rudawiec. Przy okazji zobaczyliśmy wiele ciekawych miejsc i przeżyliśmy moc atrakcji.

  23 lipca w czwartek wyjechaliśmy z Włocławka ok. 12, mając do przejechania ok. 460 km. Trasa liczona na ok. 5 godzin sprawdziła się w 100 procentach i ok.17 zameldowaliśmy się w "Pensjonacie Zielone Wzgórze" w miejscowości Bolesławów.  
  Pensjonat ma kilka lat, więc spełniłby wymagania największych malkontentów. Super wyposażone pokoje, bardzo dobra kuchnia, spa, przystępne ceny i fantastyczny widok. Dodatkowo niemal 100 metrów od pensjonatu stacja narciarska z wyciągiem krzesełkowym, dla dzieci taśma, a ze stoku zjeżdża się prosto do pensjonatu.

Panorama Bolesławowa
Super sprawa.Smaczna kolacja z widokiem na piękną okolicę i wieczorne pogawędki umiliły czas przed snem.
  W piątek 24 lipca ok.8.30 wybraliśmy się Stronia Śląskiego, a konkretnie pod ośrodek narciarski Czarna Góra, oddalonego o 11 km. Zaparkowaliśmy na bezpłatnym parkingu, który o tej porze był jeszcze pusty, zakupiliśmy bilety na kanapę 6-osobową o wdzięcznej nazwie Luxtorpeda i wjechaliśmy na szczyt Czarnej Góry. Rozciąga się stąd piękny widok na miasto oraz nasz cel. Ok. 9.30 wyruszyliśmy zielonym szlakiem w trasę Czarna Góra - Żmijowiec - Hala pod Śnieżnikiem - Masyw Śnieżnika, obliczoną na ok. 3 godziny. Trasa jest bardzo urozmaicona, miejscami szeroka, nie wymaga dużego wysiłku. Bardzo przyjemne podejście pod Masyw Śnieżnika, na którym stoi schronisko i tam można wypić zimne piwko "Śnieżnik", a co najważniejsze - wbić pieczątkę. Podziwialiśmy wbiegających do schroniska i bez zatrzymania zbiegających w dół. Od tego miejsca na szczyt prowadzi szlak czerwony.
Na Śnieżniku


 Na Masyw Śnieżnika (1425 m n.p.m.) prowadzi nieco ostrzejsze podejście, początkowo zalesione, ale kilkaset metrów przed szczytem całkowicie odkryte. Na szczyt dotarliśmy ok. 12, rozciąga się na dużej przestrzeni, dobrze oznaczony i ku naszemu zaskoczeniu mocno oblegany. Na szczycie ruiny wieży widokowej, która powstała pod koniec XIX wieku i przetrwała do 1973 r. Wieża nie była systematycznie remontowana i podjęto decyzję o jej zdetonowaniu. Co ciekawe musiano zastosować podwójne ładunki wybuchowe.
W Zamku na Skale
Ze szczytu widać m.in. Karkonosze, Ślężę, Zieleniec, Góry Bystrzyckie, Orlickie.
Zejście to czysta przyjemność, aż do podejścia pod Czarną Górę, które daje trochę w kość. Na Luxtorpedzie bardzo dużo rowerzystów, którzy zjeżdżają ze szczytu wyznaczonymi trasami. Ok. 14 zjechaliśmy w dół i na chwilę zagościliśmy w restauracji.

  Przed 15 wyjechaliśmy do miejscowości Trzebieszowice z zamiarem zwiedzania Zamku na Skale, mając ok. 20 km. do przejechania. Ok. 15.30 zaparkowaliśmy przy zamku, a ponieważ zwiedzanie zapowiedziano nam w recepcji po 16, posmakowaliśmy piwa w miejscowym barze, co ciekawe Kasztelana. Smakowało jak nigdy. Pani przewodnik dość ciekawie oprowadzała i opowiadała o zamku, którego historia sięga XV wieku. W XVIII w. zamek kupili Wallisowie, przedstawiciele francuskiego rodu, posiadający także dobra w Irlandii. Dzisiejszy wygląd zamek zawdzięcza członkom hrabiowskiej rodziny Chamare-Harbuval, a na początku XX wieku Trzebieszowice stały się jedną z najbardziej luksusowych rezydencji Ziemi Kłodzkiej. Bogate wyposażenie zaginęło w 1945 r., kiedy weszły tu wojska radzieckie. Dzisiaj w Zamku Na Skale mieści się elegancki hotel z centrum spa i salami konferencyjnymi. W 2006 r. gościły tu uczestniczki konkursu Miss World. Zamek zachwyca elementami, które powoli są odtwarzane np. lustra kryształowe, inkrustacje na korytarzach. Ok. 18 byliśmy już w pensjonacie zajadając wspaniałą kolację i rozkoszując się panoramą Bolesławowa. 

Na Kowadle
  W sobotę 25 lipca po pysznym śniadaniu wyjechaliśmy do miejscowości Bielice, oddalonej o 20 km. Przed 9 zaparkowaliśmy pod siedzibą nadleśnictwa, a nie było to łatwe, bo wbrew naszym oczekiwaniom, parking był zapełniony. Później poznaliśmy przyczynę tłoku - wyścigi rowerowe. Ruszyliśmy zielonym szlakiem na Kowadło, szczyt o wysokości 989 m. n.p.m., należący do Korony Gór Polskich. Początkowo szeroka piaskowa droga, która w pewnym momencie przechodzi w wąską, leśną drogę, miejscami stromą. Samo wejście nie jest trudne, a czas obliczony na 1 godzinę jest przeszacowany i przy średnim marszu zajmuje ok. 40 minut. Szczyt nie należy do widokowych, ale jest pieczątka na słupie znakowym. W czasie trasy i na szczycie spotkaliśmy kilka osób, tłoku nie było. Po chwili odpoczynku ruszyliśmy w dół i po drodze musieliśmy bardzo uważać na rowerzystów, którzy zjeżdżali z ogromną prędkością szlakiem, którym schodziliśmy. To naprawdę ostra jazda. Oczywiście oprócz rowerzystów widzieliśmy biegaczy. 

Na Rudawcu
Docierając do rozwidlenia szlaków skręciliśmy w lewo i ruszyliśmy na Rudawiec (1112 m. n.p.m.) - najwyższy szczyt Gór Bialskich, należący do Korony. Początkowo droga szeroka, częściowo asfaltowo-piaskowa, ciągnąca się ok. 1,5 km. Na drodze dużo rowerzystów i stanowisk regeneracyjnych dla uczestników wyścigów. Następnie szlak skierował się w prawo i prowadził wąską dróżką, która mocno wspinała się w górę. Na szlaku znacznie więcej osób niż na Kowadło. Miejscami szlak odkryty, a miejscami w lesie, więc mamy urozmaicenie. Pod koniec trasa wypłaszcza się i do szczytu prowadzi łatwą drogą. Na Rudawcu kilka osób odpoczywających w cieniu. Żadnych widoków, panoram, ale jest znowu pieczątka. Trasę obliczoną na 2 godziny można zrobić w 1,5 godziny. Zejście z góry to tylko przyjemność, a na szlaku coraz więcej turystów.

 Po 13 wyjechaliśmy z Bielic i udaliśmy się do Kletna, oddalonego o ponad 20 km. Mieliśmy rezerwację zwiedzania jednej z najpiękniejszych jaskiń w Polsce - Jaskinia Niedźwiedzia. Od parkingu do jaskini jest ponad 2 km, więc zdecydowaliśmy się skorzystać z usług meleksa i bardzo gadatliwego kierowcy. Przed jaskinią sporo ludzi, ponieważ grupy wpuszczane były co 15 minut i w mniejszej ilości. Za zdjęcia w jaskini trzeba dodatkowo płacić. Znana długość sal i korytarzy jaskini wynosi ponad 5 km, natomiast głębokość to ponad 100 m. Poziom górny zachowany jest szczątkowo. Poziomem środkowym biegnie udostępniona dla turystów trasa z niepowtarzalną i dobrze zachowaną szatą naciekową jaskini oraz dużą ilością kości zwierząt epoki lodowcowej. Partie dolne są niedostępne dla turystów.

Jaskinia Niedźwiedzia
Nagromadzony w wodzie węglan wapnia odkłada się w jaskini w postaci krystalicznej - kalcytu. Kalcyt cementuje podziemne zawaliska, pokrywa ściany jaskini polewami kalcytowymi. Najbardziej znanymi naciekami są stalaktyty zwisające ze stropu wraz z cieniutkimi makaronami. Na spotkanie stalaktytom wychodzą często od dołu przysadziste stalagmity. Gdy stalagmit zetknie się ze stalaktytem, powstaje stalagnat. Krople wody płynące po nierównościach stropu jaskini tworzą imponujące draperie - zasłony kalcytowe. Oprócz tych form naciekowych Jaskinia Niedźwiedzia może poszczycić się wyjątkowo bogatą szatą naciekową dna jaskini - są to misy martwicowe wypełnione wodą, na ich dnie tworzą się jeżyki kalcytowe, kwiaty kalcytowe krystalizujące na powierzchni wody w misach, formy podobne do rafy koralowej, pól ryżowych czy kalafiorów. Na dnie jaskini dostrzec można również rzadko spotykane perły jaskiniowe - pizoidy.  Zwiedzanie trwa 46 minut, a na parking wróciliśmy piechotą. 

  Przed 16 wyjechaliśmy z parkingu i po przejechaniu ok. 2 km. zaparkowaliśmy na parkingu leśnym pod wejściem do Kopalni Uranu. Udało się wejść stromymi schodami i kupić bilety. Kopalnia działała w latach 1948-1953, wykorzystując m.in. kilka średniowiecznych sztolni, w których w przeszłości prowadzono wydobycie żelaza, srebra i miedzi. Kopalnia obejmowała 20 sztolni, 3 szyby, a długość wszystkich wyrobisk górniczych wynosiła ponad 37 km. Łącznie wydobyto tu 20 ton rudy uranu.Wizytówką trasy są kolorowe wystąpienia miejscowych minerałów takich jak: fluoryt, ametyst, kwarc mleczny, baryt, chalkopiryt, chalkozyn czy malachit. Kolekcja starych map, lamp olejowych, naftowych, karbidowych oraz innego sprzętu górniczego przybliży ciężką pracę górnika od średniowiecza po czasy współczesne.

W kopalni uranu
Długość udostępnionych wyrobisk to około 400 m chodników o szerokości 1,5-2 m, wysokości 1,7-do ponad 2 m. , temperatura stała przez cały rok około 7 st.C. Gorąco polecam.

 Po 17 wyruszyliśmy w drogę do Bolesławowa. Przed dojazdem do pensjonatu zakupiliśmy regionalne piwo w małym sklepiku, którego właściciel posiada na swoje życzenie Piwo Bolesławów. Pyszna kolacja i miły wieczór po dość intensywnym dniu to podstawa przed nocą.

Wyjście z jaskini
 W niedzielę 26 lipca spakowaliśmy się, zjedliśmy śniadanko i po pożegnaniu miłych gospodarzy pensjonatu wyruszyliśmy do Radochowa. Naszym celem przed wyjazdem do domu była Jaskinia Radochowska. Ok. 10 ruszyliśmy z parkingu leśną drogą i po kilkuset metrach zobaczyliśmy pracowników dopiero rozkładających bazę i kilku turystów. Przygoda z jaskinią rozpoczęła się od zagajenia przewodnika, który okazał się niezwykle sympatyczny, pomocny i bardzo ciekawie opowiadający o urokach jaskini. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy co nas tak naprawdę czeka. O istnieniu Jaskini Radochowskiej wspominają już teksty XVIII-wieczne, ale dopiero w latach 1933 – 1935 mieszkaniec Lądka-Zdroju – Heinrich Peregrin, były górnik, oczyścił z gruzu skalnego i gliny pierwotny otwór wejściowy, wybrał namulisko z innych podziemnych korytarzy zwiększając tym samym trasę do zwiedzania, a także wykonał wewnątrz prace adaptacyjne, przystosowując jaskinię do ruchu turystycznego (m.in. wykuł kamienne schody). W roku 1999 opiekę nad jaskinią przejął znany wrocławski speleolog Henryk Nowacki. Po gruntownych porządkach przeprowadził on poważne prace ziemne: zabudował i zasypał środkowy otwór, zaopatrzył wejścia w kraty i usunął część gruzu skalnego. Jaskinia odzyskała dzięki temu pierwotny mikroklimat i stała się ponownie bezpiecznym schronieniem dla kilku gatunków nietoperzy, które w jaskini hibernowały w okresie zimy. Od wiosny 2013 r. jaskinią opiekuje się małżeństwo Natalii i Zbigniewa Piotrowiczów, którzy oczyścili jaskinię z nagromadzonych przez wiele lat śmieci, zadbali też o porządek wokół groty. Wejścia do jaskini zabezpieczone zostały  solidnymi kratami, chroniącymi przed niekontrolowanymi wejściami, a przy stromych schodach zamontowano łańcuchy. Chodzenie po jaskini miejscami jest trudne, a jedno z przejść, zwane pośladkowym, to fantastyczna atrakcja i niezapomniane przeżycie. Wychodziliśmy z jaskini ubawieni i zachęcam do zwiedzania z nutką ekstremalnej przygody. 

Przy parkingu działa Winiarnia Radochowska, która oferuje wina z dolnośląskich winnic, ale nie tylko. Bardzo miła obsługa i leżaczki, na których można odreagować przeżycia jaskiniowe. Po 12 wyruszyliśmy do miejscowości Goszów i słynnego łowiska "Raj dla pstrąga". Na sporej powierzchni znajduje się kilka łowisk, smażalnia, wędzarnia i wiele innych atrakcji, a nawet domki letniskowe. Danie z pstrąga polecam każdemu, bo naprawdę warto. Miłe, przyjemne miejsce, gdzie tłumy świadczyły o dobrej jakości tego miejsca.

Raj dla pstrąga

 Ok. 14 wyruszyliśmy w powrotną drogę do Włocławka, gdzie zameldowaliśmy się po 19. Ogólnie bardzo gorąco polecam tę część Polski, gwarantuje fajne przeżycia i atrakcje, a przy okazji

Pośladkowy

można dowiedzieć się wielu ciekawych historii o tych terenach. Ciekawie może być też zimą.

W jaskini


Przed jaskinią




W drodze na Rudawiec


Zejście z Kowadła


Na szlaku na Kowadło


Widok na Stronie Śląskie

Widok z Masywu Śnieżnika


Ze Schroniska na Śnieżniku

Ze Żmijowca

Ze szlaku na Śnieżnik



 
Widok z Czarnej Góry na Śnieżnik
                                                       Ruiny wieży na Śnieżniku

 

Rowerzyści na szlaku                                                                                                                               





















Share this:

CONVERSATION