Bieszczady lipcowe z córeczką

Bieszczady wakacyjne

"Zabieszczaduj dzisiaj z nami, niech pokłonią Ci się połoniny, zabieszczaduj razem z aniołami, lot swój kieruj do Górnej Wetliny. Zabieszczaduj znowu z nami, tutaj czas anielsko płynie, każdy potok gada z aniołami, o bieszczadzkiej wspomina krainie" 

  Tak jak rok 2016 był szczególny dla mnie, ponieważ udało mi się być w ukochanych górach dwa razy, tak w 2018 r. odwiedziłem je trzy razy. Pierwszy z wycieczką Solidarności, na przełomie maja i czerwca, podczas zdobywania Tarnicy w ramach Korony Gór Polskich. W lipcu wybrałem się z przyjaciółmi i córeczkami, które po raz pierwszy zobaczyły Bieszczady, razem 8 osób. Radość moja była ogromna, gdy nasze młode dziewczyny zdecydowały się na wyprawę. Termin nie był oczywiście przypadkowy, ponieważ zawsze w tym terminie odbywają się koncerty. Tym razem na rockowo: w czwartek Kobranocka, piątek Perfect, a w sobotę Dżem. Nie mogłem tego przegapić.

  25 lipca wyjechaliśmy dwoma autami z Włocławka. Do przejechania było ponad 570 km.i przed 17 dotarliśmy na miejsce - Ośrodek Wypoczynkowy "Smerek" w  Smereku.
  "Smerek" to znane i opisane już przeze mnie miejsce, które niestety Mariusz zdecydował się wystawić na sprzedaż. Z rozmowy wywnioskowałem, że trochę jest zmęczony prowadzeniem dwóch pensjonatów, a i ludzie przyjeżdżają coraz bardziej wybredni, roszczeniowi. Nie to co ekipa z Włocławka. Pokój z balkonem i widokiem na Smerek- bezcenne.
  26 lipca po śniadaniu ok. 9 wyjechaliśmy do Dołżycy, mając do przejechania ok. 13 km. Szczerze mówiąc nie było nam łatwo trafić na miejsce szlaku na Łopiennik (1069 m) i dopiero pomoc tubylców pozwoliła zaparkować na poboczu drogi i znaleźć ukryte w krzakach wejście na szlak.
W drodze na Łopiennik
Trasę tę wybrałem z dwóch powodów. Po pierwsze nie była zbyt trudna dla "pierwszaków", a po drugie bez ludzi. Wszystko się sprawdziło. Większość szlaku biegnie przez las, a spotkaliśmy tylko trzech chłopaków i to dopiero przy samym zejściu z góry. W lesie wilgotne powietrze dawało piękne obrazy, a szczyt osiągnęliśmy po ok. 1,5 godzinie. Nie jest to wierzchołek i widok stąd żaden, co spotkało się z lekkim niezadowoleniem młodszej części ekipy, ale sukces dotarcia na Łopiennik ucieszył wszystkich. Zejście nie było łatwe, o czym zresztą wiedzieliśmy uprzedzeni przez Mariusza, który mówił o błotnistych szlakach. Niemal ciągle można było usłyszeć okrzyk lub pisk kogoś kto poślizgnął się przy schodzeniu. Ok. 13 mogliśmy ruszyć do Cisnej i naszej ukochanej "Siekierezady". Mnogość ludzi w knajpce to ciężki orzech, ale uparcie doczekaliśmy się możności wypicia Siekierki i skonsumowania m.in. wspaniałych pierogów. Po powrocie do kwatery kąpiel, odpoczynek i obiadokolacja. Ok. 19 mieliśmy zamówionego busa, którym dojechaliśmy do Dołżycy do "Karczmy Runa Leśnego", gdzie jak zwykle parasole, ławki, stragany i wielka scena.

Kobranocka
Koncert Kobranocki, inaczej niż reszta, odbywał się w restauracji, gdzie ludzi więcej niż drzew w lesie, ale i tak wepchnęliśmy się do środka i wyśpiewaliśmy stare kawałki Kobry z Irlandią włącznie. Po 23 dotarliśmy do Smereka.
  Następnego dnia po śniadaniu ok 9 wyjechaliśmy do miejscowości Łopienka, oddalonej o 21 km.
Naszym celem była cerkiewka w Łopience i wejście na Korbanię (894 m). O cerkiewce pisałem już w relacji z wyprawy październikowej 2016 roku, jednak zawsze warto zwiedzić ten jedyny w Polsce kościół otwarty 365 dni w roku z przepięknym Chrystusem bieszczadzkim wyrzeźbionym w drewnie. Wejście na Korbanię również opisałem w w/w relacji. Jednak żadna wyprawa nie jest taka sama. Tutaj mieliśmy błoto niemal po kolana, czasem trzeba było po prostu wejść w kałużę, żeby przejść dalej.
Solina z wieży widokowej na Korbani
Co niektórzy chcieli wracać, ale ambicje zwyciężyły. Samo wejście, trwające ok. 2 godzin, nie sprawia żadnych problemów, a przełęcze warte są zobaczenia. Wreszcie osiągamy szczyt i tutaj spotykamy ludzi. Wieża widokowa dała wszystkim wiele satysfakcji, wreszcie wierzchołek i fantastyczny widok na Jezioro Solińskie i m. in. Otryt.
  Schodzenie wymagało bardzo dużej koncentracji z powodów poślizgów, ślizgów itp. Chwilę po ruszeniu w dół usłyszeliśmy okrzyk Kazika. Usłyszał on za sobą ziajanie, a przecież szedł ostatni. To pies wielkości owczarka, brązowej maści, bez smyczy, który stwierdził, że z nami zejdzie. Towarzyszył nam do samej cerkiewki, a tam po prostu nas zostawił. Takie rzeczy tylko w Bieszczadach. Po zejściu czekały nas zabiegi związane z doprowadzeniem siebie do stanu używalności. Dobrze, że braliśmy rzeczy i buty na zmianę.
 Ok. 13 wyjechaliśmy do Cisnej, aby znowu w "Siekierezadzie", spędzić miło czas. Ta knajpka powoli staje się naszym azylem, a barmanka przyznaje, że nas kojarzy, mimo rzeki turystów odwiedzających z ciekawości tylko ten lokal. Z Cisnej już tylko kawałeczek do Smereka i nasza kwaterka. Popołudniowa drzemka i kolacyjka. Pogadaliśmy też z Mariuszem o retortach, które w Smereku przestały działać, a przy okazji namówił mnie na zmianę planów i zamiast spaceru do Krywe postanowiliśmy iść na Jeziora Duszatyńskie. Nawiasem mówiąc Mariusz mylił się co do retort, o czym przekonaliśmy się z Agą w październiku. O 19 sympatyczny kierowca zawiózł nas na koncert. Przy okazji dogadaliśmy się, że zna Tereskę Paraniakową z Ustrzyk Górnych, u której mieszkaliśmy w 2013 r. wspaniale ugoszczeni. Siadając na ławeczkach z piwkiem w oczekiwaniu na koncert zobaczyliśmy......, tak, to był on - nasz przyjacielski pies. Niesamowity bieszczadnik.
Perfect
  Koncert Perfectu to jeden z najlepszych na jakich byliśmy. Trzeba przyznać, że Markowski to profesjonalista pełną gębą, ubawiliśmy się fantastycznie i w rewelacyjnych nastrojach wracaliśmy busem do Smereka.
  28 lipca po śniadanku ruszyliśmy do Duszatyna, oddalonego o ok. 42 km., aby dostać się i zobaczyć Jeziora Duszatyńskie (683 i 701 m). Mariusz opowiadał coś o okrężnej drodze, ale pojechaliśmy według nawigacji. Auta zostawiliśmy na podwórku tubylca, który zasugerował, że można zostawić bez obawy za dwie dychy i ruszyliśmy asfaltówką. Słońce tak prażyło, jakby chciało wypalić nam ciało. Dla mnie droga przez mękę, żadnego cienia.
Niespodzianka w drodze na Duszatyńskie
Nagle mamy przeszkodę - bród szeroki na jakieś 30 m., woda do kolan i bardzo wartki nurt. Przejeżdżający rowerzysta uspokoił nas tylko, że jeszcze trzy takie i ok. W butach i bez butów przechodziliśmy po płytach, to naprawdę niespodzianka, rzecz spotykana tylko w tych górach, i to za darmo. 4 kilometry, jeszcze trzy takie same niespodzianki i wchodzimy na szlak czerwony na Jeziora Duszatyńskie i Chryszczatą. Znowu szeroka droga, bez cienia, potem lekkie zawirowania ze szlakiem i w końcu wejście na właściwe tory. Znacznie przyjemniejsza droga, w lesie, bez stromych podejść, ale za to z wieloma mokrymi przejściami i ludźmi na szlaku. Najpierw małe Jezioro Duszatyńskie, a za chwilę większe. Rozumiem teraz to iż ile ludzi, tyle opinii o jeziorkach. Część uważa je za zwykłe bajora, a niektórzy uważają za wspaniałe miejsce, pełne uroku. Zaliczam się zdecydowanie do tych drugich. Mają w sobie coś i samo to, że w górach powstały takie akweny, przemawia na korzyść zwiedzenia jeziorek. Wracając mijamy wycieczkę 40-osobową (ale mamy szczęście, że już schodzimy) i młodych ludzi w klapeczkach. Ciekawi byliśmy jak dotrą do celu w tak profesjonalnym obuwiu. Przejścia przez brody zakończyliśmy kąpielą Kazika, pełno było śmiechu i radości z tak niespodziewanej przeprawy. Jadąc z Duszatyna na chwilę zatrzymaliśmy się w Cisnej, by spożyć Siekierkę i za chwilę byliśmy na kwaterze. Tradycyjna drzemka, kolacyjka i busikiem do Dołżycy na koncert Dżemu. Ogromne rzesze ludzi na placu przed sceną czekało na gwiazdę. My byliśmy zawiedzeni koncertem, zagrali go bardzo melancholijnie, bez Whisky, Cegły, Wehikułu. Nie tak wyobrażaliśmy sobie ten zastrzyk muzyki, ale cóż tak bywa. Zamówiony bus dowiózł nas do Smereka, jeszcze chwilę posiedzieliśmy na zewnątrz podziwiając gwiaździste niebo narzekając, że trzeba wracać.
Dżem
  Po śniadaniu spakowaliśmy się, pożegnaliśmy z Mariuszem i wyjechaliśmy do Włocławka. Ten wyjazd był naprawdę cudowny. Jestem dumny z dziewczyn - Oli, Agaty i Alicji, które nawet chwilę nie marudziły, że ciężko, że źle. Szły z nami, bawiły się z nami na koncertach. Mamy wspaniałe dzieci. Najważniejsze, że moja Oleńka pojechała we wrześniu w Bieszczady, coś się może zaszczepiło.
 Jeszcze tylko zrobiłem rezerwację na październik, niestety nie u Mariusza, ale też w Smereku i powrót do domku.

Szczyt Łopiennik

Humory w drodze na Łopiennik

Las na Łopienniku




Na Korbani

Przełęcz 


W drodze na Korbanię

Na Korbani
Po Korbani
W drodze na większe jeziorko





Małe Jezioro Duszatyńskie














Share this:

CONVERSATION