Bieszczady po raz pierwszy

Majówka w Bieszczadach 2012 roku.

  "Zabieszczaduj dzisiaj z nami, niech pokłonią Ci się połoniny, zabieszczaduj razem z aniołami, lot swój kieruj do Górnej Wetliny. Zabieszczaduj znowu z nami, tutaj czas anielsko płynie, każdy potok gada z aniołami, o bieszczadzkiej wspomina krainie."
  Tym cytatem zaczynam swoją opowieść o najpiękniejszych górach na Świecie. Późno pokochałem te góry, ale miłością wielką i chyba wzajemną. Z jednej strony chciałbym, aby moje relacje z wędrówek po bieszczadzkich szlakach stały się inspiracją dla ludzi do zasmakowania tych gór, ale z drugiej strony chciałbym aby Bieszczady pozostały dzikie, tajemnicze, bo takie uwielbiam. Obecnie jest swoista moda na nie i odwiedza je mnóstwo turystów. Turystów, powtarzam, a nie bieszczadników. Cieszę się, że moją miłością do Bieszczad zaraziłem wielu moich przyjaciół, znajomych. A tak wiele jest jeszcze do przejścia....

  Pierwszy raz w Bieszczady pojechałem w 2007 roku na wycieczkę, podczas której mieszkaliśmy w Bystre, oglądaliśmy pomnik w Jabłonkach i wchodziliśmy na Rawki oraz Kremenaros. Najbardziej jednak zapamiętałem wędrówkę szlakiem (oczywiście chaszczami) w okolicach Bystre, kiedy 100 metrów przed nami przebiegł ogromny jeleń. Obiecałem sobie, że kiedyś w Bieszczady wrócę, co teraz czynię przynajmniej raz w roku.

  W 2012 roku zorganizowałem wyjazd w majowy weekend. Z Włocławka wyjechaliśmy 28 kwietnia ok. 7 rano, a przed nami do przejechania było ponad 530 km. Niestety odległości przerażają, ale co mają powiedzieć mieszkańcy Szczecina.

Nasza kwatera
  Do miejsca zakwaterowania dotarliśmy jeszcze popołudniu. Gospodarstwo agroturystyczne "Pod bocianim gniazdem" w Bachlawie ( niedaleko Polańczyka) to bardzo czysta, przyjemna i sympatyczna kwatera. Oprócz pensjonatu są domki 5-osobowe, drewniane, i taki wybraliśmy. Jest stawik, miejsce na grilla i ognisko, plac zabaw dla dzieci. Właścicielkę kwatery zobaczyliśmy przy przybyciu i wyjeździe. Nad domkiem wielkie gniazdo bocianie, a nagłe lądowanie bociana mocno wystraszyło Agnieszkę. Robi wrażenie.
  29 kwietnia po śniadanku ok. 8 wyjechaliśmy do Baligrodu, aby na rynku zaznajomić się z T 34, który wygrał wojnę wożąc Czterech Pancernych i psa, a potem zawitaliśmy do Jabłonek zobaczyć pomnik poświęcony gen. Świerczewskiemu (zdążyliśmy przed ustawą).
W Baligrodzie
Jabłonki






 
Po 9 dojechaliśmy do miejscowości Majdan, na stację kolejki wąskotorowej. Jej początek to koniec XIX wieku, kiedy wjechał pierwszy parowóz do transportu drewna. Powstały kolejne stacje, a kolej wydłużała się do Kalnicy, Strzebowisk, Rzepedzi i pozwalała na rozwój gospodarczy tych zacofanych obszarów Austro-Węgier. Dzisiaj obok możliwości przejażdżki kolejką, w Majdanie można obejrzeć wiele zabytkowych parowozów.
Stacja Majdan
Sama podróż to kapitalna atrakcja i polecam każdemu.





W Siekierce
  Nasza podróż zakończyła się na najbliższej stacji, czyli miejscowości Cisna. Naszym celem był kultowy bar "Siekierezada". Do baru weszliśmy po 10, świecił on pustką, co nie jest zjawiskiem dla tego lokalu normalnym. Wnętrze baru poraziło nas całkowicie, zaniemówiliśmy, a oczy nasze świeciły niesamowitym blaskiem. Diabły, siekiery, mundury, ordery, półmrok i tabliczki przy barze bieszczadzkich zakapiorów zrobiły swoje. Zamówiliśmy piwo, oczywiście Siekierezadę i rozpoczęliśmy ucztę duchową, czyli czytanie opowieści tutejszych bywalców. Łzy płynęły nam wszystkim, brzuchy pękały ze śmiechu, nie mogliśmy się oderwać od tekstów, tak prostych i banalnych, a tak prawdziwych. Cudowne miejsce, także ze względu na portrety zakapiorów, możliwość zapisania swoich refleksji wśród bieszczadzkich opowieści i menu lub na ławce i koncerty, jakie odbywają się w barze. Obok "Siekierezady" galerie ludowych twórców oraz pojazdów militarnych.
Niech żałują Ci co nie zdążyli na głos "siekiera 11 !!!!!!!" barmanki.
  Przed 12.30 podjechała kolejka, którą wróciliśmy do Majdana. Przed 13 wyruszyliśmy do Łopienki, do której mieliśmy 15 km. Zaparkowaliśmy auto i spacerkiem udaliśmy się do cerkwi z "Bieszczadzkim Chrystusem", jakieś 2 km drogą szutrową, mając możliwość oglądania retor wypalających węgiel drzewny.
Ołtarz w cerkwi w Łopience
Bieszczadzki Chrystus

  Łopienka to wieś z XVI wieku, gdzie podobno ukazała się Matka Boska pod postacią ikony i stała się miejscem kultu. Cerkiew wzniesiono w połowie XVI wieku, ale II wojna światowa i losy powojenne doprowadziły do jej zniszczenia i wysiedlenia ludności ze wsi. Odbudowana z nieobrobionego kamienia jest jedyną otwartą świątynią przez 365 dni dniem i nocą. Drewniana figura Chrystusa robi niesamowite wrażenie, podobnie zresztą jak wnętrze świątyni. O cudownym źródełku, które bije 10 minut drogi od cerkwi raczej zapomnijcie. Wybraliśmy się z Krzyśkiem poszukać źródełka, styraliśmy się, po czym usłyszeliśmy od miejscowego, że pewnie wyschło.
  Ok. 15 wyruszyliśmy nad Zalew Soliński, który jest mekką turystyczną Bieszczad.
Zalew Soliński
Zapora na Solinie jest największą w Polsce, ma długość 664 m. i wysokość 82 m i została uruchomiona w 1968 roku. Sam zalew jest naprawdę piękny, niestety urok psują liczne kramy przed wejściem na zaporę i rzesze, ogrom ludzi, którzy odwiedzają tę atrakcję. Zapewne ładniejszy widok i ciszej jest od strony Polańczyka lub innych mniejszych miejscowości, skąd można wypłynąć na zalew łódką, żaglówką, rowerem wodnym czy kajakiem. Trzeba oddać honor miejscowym osobom od marketingu, że potrafili zadbać o sferę turystyczno-rekreacyjną zbiornika, czego z przykrością nie można powiedzieć o włodarzach naszego regionu.
  Po powrocie do kwatery, naładowani emocjami i wrażeniami, śpiewaliśmy długo SDM przy wtórze gitary.
Hyrlaty
  Następnego dnia po śniadaniu ok 9 wyjechaliśmy do Zatwarnicy, oddalonej o ponad 70 km i najpierw udaliśmy się do potoku Hylaty,
aby zobaczyć osobliwość bieszczadzką, czyli wodospad zwany Szepit. Nie ma w Bieszczadach wielu wodospadów, są kaskady, spady wodne, ale 8-metrowy wodospad - to warto zobaczyć. Po 11 z Zatwarnicy czerwonym szlakiem ruszyliśmy w kierunku Krywe i Hulskie.
Na szlaku
Idąc lasem, po pochyłym terenie, przedzieraliśmy się przez krzaki, krzewy, cały czas wzdłuż szlaku. Nagle z góry usłyszeliśmy okrzyki turysty- okazało się, że jakieś 20 metrów nad nami biegnie szutrowa droga. Tak potrafią zaskakiwać tylko te góry. Obie wsie powstały w XVI wieku i prężnie się rozwijały, dzięki rzemieślnikom, głownie młynarzom. Niestety walki z UPA doprowadziły do zniszczeń zabudowań, a akcja "Wisła" wysiedliła mieszkańców. Nazwy zmieniono na Stanisławów i Krzywe, ale nikt ich nie używał, oprócz komunistów. Pozostały ruiny cerkwi w Krywe i one były naszym celem. W cerkwi 13 sierpnia 2011 roku odbył się ślub jedynych mieszkańców Krywe - Państwa Majsterków, którzy prowadzą małą agroturystykę.  Do cerkwi niestety nie udało się nam dojść, a przyczyną było zejście ze szlaku, czyli bieszczadzki skrót. Pod butami zaczęło się robić mokro, a chcąc obejść, małe jak nam się wydawało rozlewisko, brnęliśmy coraz dalej i dalej. Cerkiew mieliśmy naprzeciw, ale co z tego, kiedy z jednej strony rozlewisko, z drugiej łąki z drutem pod napięciem, o czym się przekonaliśmy przechodząc przez nie w parterze. Decyzja była jedna- wracamy. Podejście do szlaku łąką dało nam w kość gorzej niż podejście pod jakikolwiek szczyt. Zacząłem uważać na skróty.
  Po zasłużonym odpoczynku, którym był powrót do Zatwarnicy, ok 14 wyjechaliśmy do miejscowości Chmiel. Po drodze nasze nogi miały ulgę mocząc się w Sanie pod mostem w Sękowcu.

Na Otryt
  Do Chmielu, oddalonego o 10 km, dotarliśmy po kilkunastu minutach, skąd zielonym szlakiem mieliśmy wejść na Wysoki Otryt i Chatę Socjologa. Zaparkowaliśmy auto obok jakiegoś domu i zapytaliśmy czy możemy je zostawić. Pani zapytała na ile dni - co nas trochę zaszokowało, ale po wejściu do schroniska już wiedzieliśmy o czym mówiła. Początek trasy trudny, brak oznakowania, a dwie drogi, w dodatku takie same. Dobry wybór to droga po prawo, drugą zjeżdżają z drewnem.
  Wejście na Otryt (896 m n.p.m.) to czysta przyjemność z kilku powodów: droga w lesie, zacieniona, niezbyt stroma, ślady dawnych sadów, no i żadnego turysty. Na grzbiecie Otrytu znajduje się schronisko "Chata Socjologa". My docierając do schroniska mijaliśmy małą chatkę oraz łaźnię ekologiczną czyli źródełko wody pod dachem. Chata zrobiła na nas piorunujące wrażenie. Spartańskie warunki: brak prądu, ogrzewania,
Chata Socjologa

bieżącej wody, rekompensują: duża sala z ogromnym kominem, mnóstwo świeczników, gitary, śpiewniki, lodówka ekologiczna czyli wanienka z zimną wodą, a w niej piwo, piec opalany drewnem i całe mnóstwo produktów żywnościowych. Przepiękny widok z tarasu na Połoninę Wetlińską i Smerek. Warto było tu zajrzeć. Schronisko dla 30 osób zostało odbudowane po pożarze w 2003 roku rękami głównie prywatnych osób. Cudowne miejsce do przemyśleń, poznania siebie i innego człowieka.
  Powrót do Bachlawy późnym wieczorem i kolacja upłynęły w dyskusji na temat spędzenia tygodnia w takiej chacie.
  Ostatniego dnia naszej wyprawy - 1 maja, wyjechaliśmy po 9 do miejscowości Nasiczne, mając do pokonania jakieś 65 km. Przed 11 czerwonym szlakiem rozpoczęliśmy wejście na Dwernik (Kamień)
Na Dwernik
liczący 1004 m n.p.m. Wejście należy do  przyjemnych, niezbyt męczących, zdecydowanie przez większą część lasem. Atrakcją dla nas była obserwacja wycinki drzew, a raczej przygotowanie do zwożenia ogromną Tatrą. Jakież zdolności musi mieć kierowca, decydując się z ogromnym ciężarem zjeżdżać w dół taką ciężarówką. Nam przypomniała się opowieść z "Siekierezady" o sprzedaży Pragi.
Na szczycie wspaniała panorama na Magurę Stuposiańską, Połoniny Wetlińską, Caryńską, Smerek i pasmo Otrytu. Widoki są cudowne, co powoduje, że całkowicie zapominamy o zmęczeniu.
Panorama z Dwernika
Tabliczka z tekstem wiersza Stachury upamiętnia śmierć młodego chłopaka, który zabił się zjeżdżając na rowerze ścieżką rowerową Nasiczne - Zatwarnica.
  Zejście do Nasicznego to sama przyjemność. Dwernik to znacznie częściej eksploatowany przez turystów szczyt, chociaż nie tak jak np. Chatka Puchatka. I tak trzymać.
  Do Bachlawy wróciliśmy dość wcześnie, co pozwoliło nam na zwiedzanie drewnianego kościółka Narodzenia NMP, który znajdował się tuż obok naszej kwatery. Przy kolacji wspominaliśmy udany wyjazd, wszystkie udane i nieudane przedsięwzięcia, wspólnie dochodząc do wniosku - jeszcze tu wrócimy!!
  2 maja po śniadaniu podziękowaliśmy właścicielce za pobyt i po 8 wyjechaliśmy do Włocławka.
Bakcyl bieszczadzki zaczął kiełkować i już myślałem o wyprawie w przyszłym roku. Oczywiście obiecałem sobie, że do Krywe dojdę. Do trzech razy sztuka....

Gitariada
W Majdanie

Siekierezada

Bieszczadzkie Diabły
Solina


Na tamie

Potok 

Cerkiew w Krywe z daleka

Na szlaku

Nad Sanem

Chata Socjologa
Na szlaku

Na Dwernik

Wywózka

Z Dwernika

Z Dwernika

Kościółek w Bachlawie

Share this:

CONVERSATION